Od Rychwałdu po ŻarWymarzona pogoda towarzyszyła naszemu pielgrzymowaniu autokarowemu 9 września. Tym razem naszym celem było sanktuarium w Rychwałdzie i góra Żar.

Rychwałd znajduje się na Żywiecczyźnie. Od kilku tygodni kościół nosi tytuł, decyzją Stolicy Apostolskiej, bazyliki mniejszej. Znajduje się tutaj XV – wieczny obraz Matki Bożej nieznanego autora. W 18 wieku pielgrzymów było tak wielu, że postanowiono wybudować nowy, duży kościół. Stara, drewniana świątynia trafiła do pobliskich Gilowic, gdzie służy do dnia dzisiejszego. W 1947 roku do Rychwałdu trafili franciszkanie. Dzięki nim w 2000 roku powstał Franciszkański Dom Edukacyjno-Formacyjny. Ti tu mieliśmy okazję zjeść smaczny, domowy obiad.

Dla wielu jednak, oprócz Mszy św., niezapomniane pozostanie wspomnienie namaszczenia rychwałdzkim olejkiem radości. Nasze namaszczenie nie jest sakramentem, to sakramentale (dlatego namaszczenie olejkiem radości mogą przyjąć osoby, które nie mogą przyjmować sakramentów świętych). Kościół wybiera pewne poświęcone przedmioty, aby służyły jako sakramentalia. Są to przedmioty materialne, konkretne, widzialne, pobłogosławione przez kapłana, by służyły pomocą w naszej wierze. Namaszczamy olejkiem radości po Mszy św., gdyż ona jest najważniejsza! Kapłan namaszczając olejkiem radości na czole, kreśli znak „tau”. - Odwołujemy się tu do tradycji franciszkańskiej, a zwłaszcza do osoby św. Franciszka z Asyżu, który swą stygmatyzowaną ręką podpisał tekst błogosławieństwa dla brata Leona tym właśnie znakiem. Święty Franciszek chciał w ten sposób zapewnić brata Leona, że zostanie zbawiony – wyjaśnia ojciec Bogdan Kocańda, pochodzący z Jaworzna proboszcz sanktuarium. Symboliczny gest namaszczenia nawiązuje do Księgi Ezechiela, w której opisany jest fakt, jak Bóg posyła anioła, by przeszedł przez środek miasta i nakreślił znak tau „na czołach mężów, którzy wzdychają i biadają nad wszystkimi obrzydliwościami w niej popełnionymi” (Ez 9, 4). Tak zatem zostali oznaczeni wolni od kary, ci którzy uwierzyli w Boga.

Kto przyjął na czole i dłoniach olejek radości z wiarą, może być uwolniony spod wpływów Szatana. I my to poczuliśmy. W naszej gromadzie 49 osób (z kierowcą, panem Wiesiem) zapanowała radość.

Kolejnym punktem wyjazdu stała się elektrownia szczytowo – pompowa na górze Żar. Właściwie do weszliśmy do góry Żar. Tam bowiem wydrążono monumentalny tunel, którym można dojść do serca elektrowni – czterech turbin. Na szczycie góry znajduje się sztuczne, betonowe jezioro. Poza godzinami szczytu pompowana jest tam woda, by wtedy, gdy w krajowej sieci energetycznej brakuje mocy, spuścić ją rurami przez wspomniane turbiny. Obiekt ma znaczenie strategiczne, dlatego nie wolno we wnętrzu góry robić zdjęć. Obowiązkowe są też kaski dla bezpieczeństwa. Pierwszy hydrozespół zsynchronizowano z siecią państwową 6 stycznia 1979 r. Ostateczny odbiór elektrowni nastąpił 31 grudnia 1979 roku. Co ważne, projektowali całość Polacy. Sztolnie prowadzące do wnętrza góry zostały opancerzone od wewnątrz elementami stalowymi, których grubość zwiększa się w miarę zbliżania się do komory i wynosi 16 mm w górnej części i 52 mm w dolnej. Sztolnie zwężają się stopniowo z 4,33 m do 3,30 m przy komorze. Trzeba po drodze pokonać stalowe, potężne wrota, które otwierają się przy dźwiękach syreny.

Po wrażeniach z wnętrz góry, wyjechaliśmy na jej szczyt kolejką (761 m npm.). Kolejka fukcjonuje od 2004 roku. Ośmiominutową trasę w górę i w dół pokonują dwa wagoniki spięte liną, mijając się po drodze. Ze szczytu góry rozciąga się panorama na Kotlinę Żywiecką z Jeziorem Żywieckim, wznoszące się nad nią szczyty Beskidu Żywieckiego i Beskidu Śląskiego, oraz należącą do Beskidu Małego, ale znajdująca się po drugiej strony rzeki Soły Grupę Magurki Wilkowickiej. W roku 1936 u podnóża góry powstało szybowcowe lotnisko Żar. Działa tam Górska Szkoła Szybowcowa „Żar” i uprawiane jest paralotniarstwo. Szybowce zresztą co chwile przelatywały nad naszymi głowami.

Większość z nas na parking przy dolnej stacji kolejki zeszła pieszo. Niektórzy narzekali na bolące nogi. Przestali, gdy dowiedzieli się, że tego samego dnia wieczorem miał odbyć się bieg kilkuset osób pod górę (3 kilometry stromego podejścia). W czasie schodzenia z Żaru odbyła się też, mimo wiejącego silnie wiatru, improwizowana próba chóru.

Po górze Żar został tylko powrót do domu. Dziękuję wszystkim uczestnikom za wspaniałą atmosferę w czasie wyjazdu. Mam nadzieję, że wspaniałe wrażenia zostaną w pamięci na długo. A przynajmniej do kolejnego wyjazdu…